wtorek, 15 marca 2016

Wszystkie odcienie śniegu. Recenzja książki



Każdy przyzna, że pomiędzy wyobrażaniem sobie czegoś a przeżywaniem tego w realnym świecie istnieje ogromna różnica. Przyzna to każdy fan choćby Titanica, bo to, co na ekranie jest wzruszające, w rzeczywistości stałoby się koszmarem. Fani historii mają jeszcze gorzej. Bo w sumie ciekawie jest czytać o dynastiach, spiskach i pięknych księżniczkach, ale wątpię, czy ktokolwiek chciałby naprawdę być takim następcą tronu, który mając szesnaście lat musi poprowadzić swoją armię do boju, obawiając się wrogiego miecza tak samo jak sztyletu czy trucizny własnej kuzynki. No właśnie. W moim przypadku psuje to całą przyjemność – za każdym razem, kiedy zaczynam marzyć o życiu w średniowieczu, zdaję sobie sprawę, że w tamtych czasach ludzie mieli tak samo przechlapane jak my, a może jeszcze bardziej. Kiedy jednak dochodzę do wniosku, że wobec tego lepiej żyć w XXI wieku bo prawo jest w miarę normalne i jakoś bezpiecznej jest chodzić po ulicach, to moja Mama włącza właśnie telewizyjne Wiadomości. A tam co? Drama za dramą, za wschodnią granicą car Władimir Władimirowicz (Ras)Putin, a trochę dalej IS. W nagłym przypływie czarnego humoru pomyślałam sobie, że za ileś tam lat ludzie będą się fascynować dzisiejszą polityką, a jakiś fanatyk będzie chciał poczuć na sobie oddech bezwzględnego syryjskiego terrorysty. Cóż, to właśnie tak zwana ironia historii.

Z drugiej strony, zastanawiam się, czy przypadkiem nie dostałam tego co chciałam. Nie od dziś wiecie, że pasjonuję się Orientem, a szczególności historią europejskich kolonii na Bliskim Wschodzie w Średniowieczu, a oto właśnie, niemal na własnej skórze, doświadczę ciągu dalszego tej historii. I może i fajnie, tyle że tym razem jest w odwrotną stronę – Europejczycy (w szczególności Francuzi… czy to przypadek?) są atakowani przez mieszkańców Półwyspu Arabskiego. Sprawa jest już bardzo poważna, szczególnie po ostatnich zamachach w Paryżu, ale wydaje mi się, że Europa i USA jakoś nie mają pomysłu na zwalczenie IS. I w sumie to nic nowego, bo zawsze wykazywaliśmy się mniejszą lub większą ignorancją w sprawach związanych z Bliskim Wschodem. Ignorancją, ale także po prostu niezrozumieniem, wynikającym z faktu, że Wschód i Zachód to zupełnie dwie różne kultury. 

Dużo nas łączy, ale jeszcze więcej dzieli. I są to rzeczy ważne takie jak historia, religia, polityka, moralność. Nie są to może tak wielkie różnice jak pomiędzy Majami a średniowieczną Anglią chociażby, ale skutecznie niszczą wszelkie próby porozumienia. Szczególnie jeśli do wspólnego stołu zasiadają ludzie wpatrzeni w siebie, przekonani o wyższości swojej cywilizacji, mający niewiele pojęcia o stronie przeciwnej. Albo tacy, którzy celowo chcą doprowadzić do konfrontacji, która tylko wyostrzy różnice. Jedni mają Boga, który każe przebaczać; drudzy Boga, który obiecuje raj dla tych, którzy będą zabijać. Jedni mają supernowoczesny sprzęt, drudzy fanatyzm religijny, który nie zna litości…

Odrębnym dramatem są kraje, które stoją pomiędzy tym wszystkim. I to nie tylko te, które znajdują się na skraju Zachodu i Wschodu, ale także te, które przeżywają ten kryzys wewnątrz. Tutaj dobrym przykładem może być współczesna Turcja – rozdarta pomiędzy dawnym Imperium Osmańskim i ostoją islamu oraz nowoczesną, ateistyczną republiką stworzoną przez Mustafę Kemala Atatürka. Turcja, która chce do Unii Europejskiej i Turcja, w której muezzin trzy razy dziennie nawołuje każdego pobożnego muzułmanina do modlitwy. Turcja bogaczy i Turcja biednych osadników Kurdyjskich. Można naprawdę się w tym wszystkim pogubić i nic dziwnego, sami Turcy niezbyt rozumieją swojego kraju. Świadczą o tym wojskowe przewroty i ciągłe zmagania pomiędzy zwolennikami liberalnej, świeckiej republiki i państwa wyznaniowego z szariatem stanowiącym podstawę prawa; dążenie do bycia krajem bardziej europejskim, nowoczesnym a wiernością chlubnym przecież tradycjom Imperium Otomańskiego. Nie wspominając już o zagładzie Ormian, do czego Turcy nie przyznają się do dzisiaj (Autorowi tej książki wytoczono sprawę sądową, kiedy publicznie oskarżył swoich rodaków), utrzymując, że ci ludzie wyginęli z powodu epidemii panującej w czasie ewakuacji. Zresztą o czym my mówimy – kiedyś największe miasto dzisiejszej Turcji, Stambuł, było nieodżałowaną stolicą Cesarstwa Bizantyjskiego, Konstantynopolem, barbarzyńsko zdobytym przez sułtana dopiero w wieku XV, a więc stosunkowo niedawno. To również stawia pod znakiem zapytania wiele kwestii narodowościowych tego państwa i zasmuca pewną entuzjastkę wszystkiego, co bizantyjskie. Nic dziwnego więc, że życie przeciętnego Turka nie jest tak kolorowe i barwne jak mógłby przypuszczać europejski turysta. A przynajmniej taki obraz tego państwa wyłania się z tej powieści, która – w intencji jej Autora, będącym zachwalanym noblistą – ma obrazować tamtejszą rzeczywistość sprzed kilku lat. 

Ka, poeta przebywający przez dłuższą część swojego życia w Niemczech na emigracji, wraca do miasta swojego dzieciństwa – Karsu, który swoją świetność utraciło już dawno. Ma napisać artykuł o serii samobójstw wśród dziewcząt, ale właściwie chce poszukać miłość swojej młodości – piękną Ipek, która wciąż mieszka tu z siostrą i ojcem. Jakiś czas po przyjeździe wszystkie drogi do miasta zostają zablokowane przez śnieżycę i bohater zostaje uwięziony w mieście, w którym zaczyna robić się niebezpiecznie. Wybucha przewrót wojskowy skierowany przeciw muzułmanom, a Ka zostaje wplątany w niebezpieczną grę, zarówno tę polityczną, jak i z piękną, ale skrywającą wiele sekretów Ipek. Czy ma jakąś szansę wygraną, albo choćby ocalenie swojej skóry? I czy w tym całym chaosie jest miejsce na jakieś resztki ludzkich uczuć? 

Mówiąc szczerze, w otchłaniach Internetu czytałam rozmaite recenzje. Byli tacy, którzy zachwycali się nad książką dla zasady, że co dostało Nobla to jest genialne, ale spotkałam się z opiniami osób, które książką były po prostu znudzone (to drugie przeraziło mnie bardziej, bo nie ma nic gorszego niż spanie nad książką). Zdania umotywowane lepiej albo gorzej, z wystarczającą ilością argumentów i nie, ale brakowało mi jakiejś interpretacji, refleksji nad treścią. Bo albo ja jestem szlachetną idealistką, albo w literaturze chodzi więcej niż o to, czy dana pozycja słusznie otrzymała jakąś nagrodę. A szkoda, bo już po pierwszych stronach książki widać, że jest to powieść oryginalna, nietuzinkowa a przede wszystkim wielowarstwowa i ciekawie byłoby, gdyby inni podzielili się swoimi spostrzeżeniami – kto wie, może ktoś zauważyłby coś ciekawego, co pomogłoby w zrozumieniu całości innym czytelnikom. No ale taki mamy klimat: ilość statuetek jest ważniejsza od przekazu jakiegoś dzieła i nic nie można na to poradzić. 

Książka nie jest jednak zwykłą powieścią kryminalno-polityczną, społeczną czy nawet psychologiczną. To rzecz raczej zmierzająca w kierunku absurdalnego, koszmarnego snu, jednej z tych mrocznych i niesamowitych opowieści dziejących się w miejscu odciętym od świata, daleko od cywilizacji i pomocy zewnątrz, gdzie zdarzyć się może wszystko.  Mocno nawiązuje także do mrocznych baśni, albo utworów, które ogólnie nazywa się baśnią, w których rzeczywistość niebezpiecznie zlewa się z iluzją, te dwie płaszczyzny zlewają się tak, że właściwie nie można ich odróżnić. Dlatego traktowanie wydarzeń z Karsu zupełnie na serio może się skończyć źle – albo skończymy przygodę z książką na jednej z pierwszych stron, albo stwierdzimy, że książka ta, napisana przez człowieka, który musi brać jakieś srogie piguły, nie zasługuje na wydanie, a co dopiero na taką nagrodę jak literacki Nobel. Zresztą wątpię, czy jakiś oswojony z literaturą czytelnik będzie miał tego typu wątpliwości. Od pierwszej strony powieści wylewa się z niej bowiem tajemniczy, mroczny klimat złego snu; może coś podobnego do uczucia, z jakim czytamy Proces Franza Kafki. Jeśli polubimy głównego bohatera, albo poczujemy do niego chociaż szczątkową litość, po jakimś czasie z wielkim prawdopodobieństwem popadniemy w paranoję, całkiem zresztą usprawiedliwioną, obawiając się na każdej karcie książki o życie bohatera i kruche, ulotne szczęście, jakiego doznał przez te trzy dni. Bo zdarzyć się może wszystko, a bohaterowie mają tysiące niejednoznacznych i skomplikowanych twarzy, a także swoje tajemnice, które nie wyjawią przybyszowi z Niemiec. Przybyszowi, który w gruncie rzeczy nie rozumie swoich współrodaków, tak samo jak średnio rozgarnięty czytelnik z Europy. Ale nie musi, bo jest to książka, która nic nie objaśnia, prowokując tylko do zadawania pytań i do samodzielnego myślenia, które – jak udowadnia Autor – czasem może sprawić, że wszystko stanie się jeszcze bardziej tajemnicze, otulone płaszczykiem groteski jak kilogramami śniegu. 

Dużo jest tu winy samego pisarza. Tego magika, który chociaż pisze w sposób nieskomplikowany, zwykły, czasami przybierający formę luźnej opowieści, potrafi czarować swoimi książkami i przenosić do opisywanych miejsc. Melodyjne linie napisanego przez niego tekstu tym razem prowadzą na mroczne, przysypane śniegiem uliczki Karsu, z pozoru puste i przygnębiające widokami szyldów herbaciarni, w których zazwyczaj nie ma nikogo. Ten sam tekst żongluje też naszymi emocjami – na początku czujemy melancholię Ka, wędrującego z dworca w padającym śniegu, zastanawiającego się nad miastem swojego dzieciństwa i młodości; z każdym rozdziałem jednak umiejętnie stopniowany i podtrzymywany niepokój rośnie, razem z bohaterem czujemy na plecach oddech wrogów. Jakich wrogów? Dezorientację czytelnika, oczywiście zamierzoną, powodują liczne niedopowiedzenia, zarówno w warstwie fabularnej jak i językowej. Czy to realna rzeczywistość? Czy to sen po całodniowym ryciu psychiki w Internetach? Czy to mroczna baśń najeżona symbolami i alegoriami, próbująca w ten sposób mówiąc o problemach świata Bliskiego Wschodu, skoro wprost nie można (jak wspomniałam wcześniej, za zbyt jawne mówienie o ludobójstwie Ormian pisarz miał wytoczoną sprawę sądową)? Czy po prostu doskonała kreacja artystyczna? Kto wie, może wszystkie odpowiedzi są poprawne. To wie tylko pisarz, bo widać, że doskonale panuje nad swoją opowieścią, a wszystkie jej elementy są niezwykle przemyślane, podporządkowane artystycznemu celowi, jaki Autor chce osiągnąć, chociaż na pierwszy rzut oka mogłoby się tak nie wydawać. My po prostu musimy się zadowolić tym co mamy: hipnotyzującą opowieścią, z granicy iluzji i rzeczywistości, pięknie i ciekawie napisaną oraz, co najważniejsze, przenikliwie szkicującą sytuację w Turcji, państwie, które naprawdę ciężko zrozumieć. 

Narracyjny punkt widzenia jest bardzo oryginalny i w pewnym momencie książki bardzo mnie zaskoczył. Otóż opowieść snuje jeden z najlepszych przyjaciół Ka, pisarz będący alter ego Autora, który przyjeżdża do Karsu jakiś czas po opisanych w książce wypadkach, pragnąc bardziej zrozumieć, co wydarzyło się podczas tamtych trzech dni, które zdeterminowały życie poety i w pewien sposób zdecydowały o tym, co działo się z nim podczas powrotu z Turcji. Aby nie być na bakier z logiką i pewnym powieściowym realizmem, Autor skrupulatnie unikał tego, czego nikt inny nie mógłby się o nas dowiedzieć – w tym myśli bohaterów i głębszych, psychologicznych motywacji, który Ka nie potrafił bądź też nie chciał rozgryźć czy też nie pozostawił ich w swoich zapiskach. Dlatego narracja koncentruje się bardziej na zewnętrznych cechach bohaterów i skutkach i wewnętrznych wyborów, a postacie drugoplanowe czyni niedostępnymi i niezrozumiałymi. Aura tajemniczości staje się wtedy większa i bardziej przytłaczająca – nie wiemy przecież, komu mamy wierzyć, bo obserwujemy tylko niewielką część ich osobowości, a całość przypomina teatr, w którym przecież nawet monologi bohaterów nie oddają tak naprawdę ich charakteru. Inne delikatne zabiegi narracyjne, jak na przykład zmieszczenie całej akcji w przeciągu trzech dni sprawia, że momentami ma się wrażenie, że obcuje się z sztuką w prozie. A takie wrażenie w tym przypadku jest dla odbioru powieści bardzo ważne. Wiele scen w powieści łudzącą przypomina estetykę teatru, a niektóre dialogi przypominają raczej pełne ekspresji kwestie teatralne niż te, które na ogół stosuje się w powieściach. Nie jest to jednak książka pełna sensacyjnych zwrotów akcji, płonących samochodów i amerykańskich agentów z licencją na zabijanie – rzeczami, które tak przyciągają naszą uwagę; całość rozwija się hipnotycznie wolno, ale konsekwentnie, z dawkowaniem napięcia. Pojawiają się sceny mocniejsze, gdzie trup ścieli się gęsto, ale nawet wtedy nie wkrada się tam niepotrzebny chaos, a wszystkie szybsze zwroty akcji są gruntownie przygotowane przez sceny bardziej statyczne (niektóre wręcz liryczne, jak fragmenty o uczuciu łączącym Ka i Ipek, niewątpliwie ładnie napisane i bez niepotrzebnego sentymentalizmu), mające swoją fabularną logikę i dopracowane szczegóły, które tworzą razem zamkniętą, spójną fabularnie całość, logiczną na poziomie dosłownym, a także tym metaforycznym. Fabuła ani na chwilę nie traci swojej tajemniczości, pewnego mroku nawet, tego dziwnego posmaku, który sprawia, że wszystko wydaje się niepokojącym dziwnym snem; snem klaustrofobicznym, gdzie otacza cię śnieg,  wrogowie i niezbyt inteligentni ludzie, których ulubioną wieczorną rozrywką jest oglądanie brazylijskiego tasiemca o przygodach uroczej Marianny. Wrażenie to zostaje skontrastowane z przyziemnym realizmem w opisie Niemiec, gdzie Ka żył przez następne lata po wydarzeniach w Karsie i nawet samym miasteczkiem po owych koszmarnych trzech dniach, kiedy drogi znów zostają odblokowane. Tak jakby tytułowy śnieg nie tylko stał się jednym z powodów przeprowadzenia zamachu wojskowego i jego zakończenia, ale w pewien tajemniczy sposób wpływał na mieszkańców miasta; jest symbolem chwilowej destabilizacji, popadnięcia w szaleństwo? Świadczyć może o tym także nagły przypływ weny u Ka, który w trzy dni zebrał w swoim zielonym zeszycie kilkanaście wierszy i to, że po powrocie do swojego niemieckiego mieszkania nie potrafi je zrozumieć, jak zresztą większość jego słuchaczy. A może to oznacza coś głębszego, coś co nawet nie ma związku z koncepcją nigdy nie wydanego tomiku wierszy Ka, wynikającą z budowy płatka śniegu? Coś, czego nie rozumiem i nie ma nic w tym dziwnego. W końcu w jednej scen książki, która zapadła mi mocno w pamięć, bohater mówi, że ich nie może zrozumieć nikt spoza ich państwa, nawet jeśli z urodzenia jest Turkiem. A co dopiero Polka, blogerka o blond włosach, która patrzy na całość z dalekiej perspektywy kulturowej, religijnej i w dodatku przez powieść, która nie daje gotowych odpowiedzi na postawione przez nią pytania? 

Tak jak napisałam już wcześniej, przez specyficzny, rzadko spotykany rodzaj narracji niewiele można powiedzieć o bohaterach, chociaż przez taki zabieg stają się oni bardziej intrygujący. O samym Ka możemy powiedzieć właściwie niewiele – z pewnością był człowiekiem wrażliwym, przyzwyczajonym do względnego dobrobytu, cierpiącym na przewlekłą samotność, z europejskim sposobem bycia, a mimo wszystko, gdzieś w głęboko w sercu, będącym wciąż Turkiem. Nie potrafi jednak zrozumieć swoich rodaków, znaleźć z nimi wspólny język, nie porzucając przy tym zachodnich przyzwyczajeń. Nie jest wystarczająco elastyczny, za łatwo ufa ludziom i za wiele myśli, a przy tym zupełnie niepotrzebnie wplątuje się w politykę, którą, jeśli miałby trochę wyczucia, z łatwością mógł ominąć. Jego własne marzenia, czasami utopijne, jak wyjazd z Ipek do Niemiec, przesłaniają mu rzeczywistość, sprawiają, że źle odczytuje intencje ludzi i ich charaktery. A przy tym wszystkim jest bardzo naiwny – a przynajmniej wtedy, kiedy przyjeżdża do miasteczka, bo wydarzenia, jakie tam się rozegrają, obdzierają go z tej niewinności zupełnie, zmieniają jego charakter. Ale nie na lepsze – Ka jest jedną z takich postaci, które lubimy nawet dlatego, że są niezbyt sympatyczne, na ogół uważane za skupione na sobie, burkliwe i ponure, jednak poznane od drugiej, tej bardziej intymnej strony, stają się godne sympatii i litości. Litości, bo to samotność i wszystko, czego Ka był świadkiem, sprawia, że jest osobą zgorzkniałą. Ale i tak pod połami jego charakterystycznego, europejskiego płaszcza, który w Karsie staje się bardzo rozpoznawalny, bije serce zagubionego i zdezorientowanego dziecka, które jednak nie poznało definicji szczęścia. 

Szczęścia szczególnie u boku powieściowej femme fatale, Ipek. Kobiety tajemniczej, poranionej, złej. Wzbudziła moje podejrzenia już na początku, a potem tylko moje obawy potwierdzały się, chociaż powinnam przyznać, że w tym wszystkim, co się wydarzyło, nie było dużo jej winy. Po prostu sekwencja przypadków, zbiegi okoliczności, polityka – standardowe sprawy, które wiele książkowych romansów przemieniły w łzawy dramat. Wydaje mi się, że Ipek była kobietą wyrachowaną, obłudną, ukrywającą swoją wrażliwość przed ludźmi, a może nawet przed samą sobą, bardzo głęboko. Chce być szczęśliwa, ale tak jak w przypadku Ka, nie wie, co to naprawdę oznacza, a to, czego chciała tak naprawdę, jest dla niej nieosiągalne. W przeciwieństwie do poety znajduje jednak w sobie tyle siły (prawda, że w sytuacji krytycznej, ale zawsze lepiej), żeby przyznać to przed samą sobą i pogodzić się z tym. To jednak tylko moje wydumane teorie, które po prostu przyszły mi na myśl podczas refleksji nad książką, które najprawdopodobniej w rzeczywistości nie mają żadnego zaczepienia. Ipek jest bardzo tajemniczą postacią, zagadkową nawet dla samego Ka i narratora, który po przyjeździe do Karsu jest zachwycony jej urodą, ale nic ponadto. Przez to czuje się ogromny niedosyt i pewne rozdrażnienie, ale dodaje powieści jeszcze więcej mroku, fatalizmu i klimatu rodem z jakichś niewyraźnych snów, w których nie widać pogrążonych w ciemnościach i rozmytych twarzy postaci. I to jest właściwie jedyny argument, który sprawia, że nie chcę dowiedzieć się więcej o tej bohaterce. 

Jak dużo wiemy o Ipek przekonujemy się, gdy przyjrzymy się pozostałym postaciom. Trudno jednak zarzucić Autorowi, że nie przyłożył się do kreacji bohaterów, pozwalając, żeby książkę wypełniały cienie i papierowe sylwetki, o których czytanie boli – to nie ten typ pisarza. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest odwrotnie: każdego bohatera Autor przygotowywał bardzo starannie, dbając o wszystkie, nawet najdrobniejsze, szczegóły i szlify, tworząc sylwetki pełnowymiarowe i ciekawe. Całą tajemnicą tego, że poznajemy ich tylko w niewielkim stopniu jest pokazywanie bohaterów bardzo fragmentarycznie, wyrywkowo, pozostawiając dużo pomiędzy wierszami, a tyle samo ukrywając. Dzięki takiemu zabiegowi powieść staje się jeszcze bardziej wieloznaczna, niepokojąca, ale też prawdziwa w swoim pesymistycznym wydźwięku. Ludzi nigdy nie uda się poznać do końca, zawsze będą wydawać nam się w pewnym stopniu tajemniczy, nieprzewidywalni; zawsze pozostanie w nich pewne ciemne miejsce, do którego nie mamy dostępu. Ważna i ciekawa w tym kontekście jest scena kiedy Ka obserwuje gwiazdki śniegu i podziwiając ich skomplikowaną strukturę przypomina sobie, że nie są jednakowe – każdy z nich ma swój niepowtarzalny wzór. Czy tak samo nie jest z ludźmi? Ze wszystkimi bohaterami tej książki, którzy w pewnym sensie są nieco żałośni, łącznie z głównym bohaterem. Bo na przykład taka Kadife – chwiejna w poglądach małolata, która zrobi wszystko, by przestać być w cieniu lepszej siostry albo jej ojciec, który egzystuje oglądając telenowele. Albo Sunay Zaim, postać, która zafascynowała mnie najbardziej, może z racji wykonywanego zawodu i niezwykłej charyzmy, którą Autor wręcz uwypukla. To aktor, który miał zagrać samego Atatürka, a skończył na jarmarkach; mimo wszystko jednak nie rezygnuje z kariery, marząc o rewolucji, która w pewnym sensie upodobniłaby go do Ojca Turków, nawet jeśli miałby przepłacić za to własnym życiem. Niewątpliwie szalony, ale genialny; to on sprawia, że granice pomiędzy teatralną fikcją a rzeczywistością skutecznie się zacierają (inna sprawa, że jego teatralna rewolucja nieodparcie kojarzy się z Młodoturecką Rewolucją Burżuazyjną) tak dokładnie, że jest w stanie zrealizować swój plan aż do ostatniego aktu, oczywiście w znaczeniu dosłownym. Czy Necip, uczeń szkoły koranicznej z poważnymi wątpliwościami co do istnienia Boga, który przed swoją tragiczną śmiercią zadaje to podstawowe i niepokojące pytanie dotyczące sensu cierpienia człowieka w przypadku, gdy Bóg to tylko wymysł ludzi. I to tajemnicze miejsce, o którym opowiadał Ka, powstałe po części w wrażliwej wyobraźni chłopaka, gdzie podobno nie ma Boga. Cóż, muszę wam powiedzieć, że aż oblizuję się na myśl ile tutaj  może być różnych interpretacji… Przede wszystkim myślę też, że między wierszami mówiącymi o polityce i Turcji przeplata się także delikatny wątek kondycji ludzkiej, oczywiście o pesymistycznej wymowie – w końcu nieważne, jak bardzo płatek śniegu jest skomplikowany i piękny, to i tak wszystkie ostatecznie upadną na ziemię by w końcu się roztopić, po czym już nikt nie będzie się nimi przejmował. 

Wydanie, które posiadam, i którego okładkę prezentuję, jest już drugim w Polsce. Pierwsze było dawno i nie grzeszyło smakiem, o przyciągnięciu wzroku Czytelnika nie mówiąc, ale z tym jest zupełnie inaczej. Stylistycznie pasuje do również niedawno wydanych od nowa dwóch innych książek Autora (mam nadzieję, że Wydawnictwo zapoczątkowało w ten sposób serię z książkami noblisty, co wydaje się bardzo nęcącą perspektywą) i przyciąga wzrok dość niecodzienną okładką. Chociaż fakt, pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę biorąc ją do ręki, to oczywiście nazwisko pisarza – w pewnych kręgach bardzo znane, więc przyciągające uwagę. Wydrukowano je na białym pasku u góry (który zresztą ładnie kontrastuje się z ciemniejszymi barwami powyżej, dzięki czemu jeszcze łatwiej nam go zauważyć) czerwonymi wyraźnymi literami. Już chyba wyraźniej nie mogło być, szczególnie że kiedy chcę dostrzec tytuł muszę bardziej wysilić moje niedowidzące ślepia. Na samej okładce jest niewiele – na szczęście wszystkie pochlebne recenzje znajdują się na blurbie, co pozwala utrzymać estetyczny i minimalistyczny wygląd okładki. Znajduje się tam jedynie niezbyt ładny widoczek – wysokie, ośnieżone góry sięgające do ponurego nieba i miasto pod nimi, które nie sprawia dobrego wrażenia i raczej sprawia wrażenie opuszczonego (szczegół: między owym widokiem a tą dziwną tkaniną znajdują się dwa małe ludziki, które prawdopodobnie znalazły się tam przez przypadek albo symbolizują głównego bohatera). Na pierwszym planie, oprócz tej figury geometrycznej, w którą wpisano tytuł książki, znajdują się jeszcze jakieś … materie, które chyba są śniegiem czy coś takiego. Ciekawostką jest jeszcze zielony sześcian (być może ta bryła tak się nie nazywa, ale dla mnie to zawsze była czarna magia), który frunie sobie nad górami, co wygląda dość abstrakcyjnie. Owe sześciany znajdują się zresztą na pozostałych książkach z tej serii, a te dwa – bo zauważyłam jeszcze jednego, podstępnie kryjącego się za maleńkim ludzikiem – to w porównaniu z innymi okładkami bardzo mało. Intrygujące. Na skrzydełkach okładki znajduje się krótka notka o Autorze i fragment książki, a więc klasyka. Szkoda, że nie umieszczono jeszcze jego zdjęcia – byłoby wtedy mniej standardowo, za to bardziej ciekawie. W blurbie też nie ma nic ciekawego, przynajmniej nic zaskakującego – na jaśniejszym polu znajduje się streszczenie, a na ciemniejszym kilka fragmentów recenzji. Biała czcionka wygląda dość nieprzyjemnie na tle z kilkoma białymi elementami, bo w pewnym momencie wszystko się delikatnie zlewa, ale na razie nie stanowi to dla mnie problemu. Hm. Jeśli jesteśmy już przy temacie oczu, warto dodać, że czcionka w książce jest bardzo przyjazna i wygodna dla oka, a papier miły w dotyku. Może powiecie, że to nic wielkiego, taki szczegół, ale naprawdę o wiele lepiej się czyta, poświęcając uwagę nie na ekstrawagancki krój czcionki ale na tekst. A przecież w tym wypadku jest to bardzo ważne, bo – jak prawdopodobnie wiecie z mojej gadaniny – ta książka wymaga od czytelnika uwagi i dużo pomyślunku. 

Turcja kojarzyła mi się z Imperium Osmańskim, Bizancjum, Kurdami, nieszczęsnymi Ormianami, zamachami terrorystycznymi, Panem Wołodyjowskim Sienkiewicza a przede wszystkim z egzotycznymi wakacjami w kraju przecież śródziemnomorskim. Dlatego też wielka śnieżyca w kontekście Turcji sama w sobie jest dużym zaskoczeniem dla mnie, nie mówiąc już o samej treści, która – jak zapewne wnioskujecie z mojej powyższej paplaniny – zafascynowała mnie swoim mrocznym klimatem (zupełnie w moim stylu) i zmusiła do przemyśleń, z których wynikło jeszcze mniej niż po przeczytaniu książki. Chociaż z drugiej strony lubię takie książki, które zamiast niszczyć szare komórki rozwijają je, dostarczając wiele intelektualnej przyjemności w odkrywaniu ich kolejnych warstw, znaczeń, literackich i historycznych nawiązań, czytaniu pomiędzy wierszami, a przede wszystkim zanurzaniu się w nietuzinkowej opowieści. Książki, gdzie każdy szczegół może być odczytywany na wiele sposobów, za każdym razem będąc czymś innym, a nawet śnieg ma wiele różnych, czasem zaskakujących odcieni, a przy tym całość jest aktualna (szczególnie w kontekście świeżych jeszcze zamachów w Ankarze i wojny z IS) i do bólu prawdziwa. Pokazuje też, jak głęboka jest przepaść między Zachodem a Wschodem i jak trudno jest się jej pozbyć, dojść do jakiegoś, chociaż trochę satysfakcjonującego porozumienia. Ale tak czy siak łączy nas jedna rzecz – wszyscy jesteśmy płatkami śniegu, na pierwszy rzut oka podobnymi, jednak tak naprawdę zupełnie inni, niepowtarzalni, dlatego tak trudni do zrozumienia przez drugiego człowieka.

Tytuł: „Śnieg”
Autor: Orhan Pamuk
Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Literackiemu

7 komentarzy :

  1. Po raz pierwszy w ogóle widzę książkę na oczy, ale skoro jest taka dobra to trzeba dać jej szansę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dam jej szansę, zobaczę co z tego wyniknie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna recenzja. Strasznie długa i obawiałam się, że nie dotrwam do końca, ale warto było. A po książkę sięgnę w wolnym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, cóż za recenzja! Naprawdę znasz się na temacie i widać, że książka trafiła w obszar twoich zainteresowań :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To trochę chyba nie moja bajka, mimo wszystko... Podoba mi się, że nie piszesz tylko typowo o książce, tak schematycznie, ale ogólnie o temacie, skojarzeniach, innych spostrzeżeniach. Bardziej o problemie niż jego przedstawieniu, jeśli wiesz, o co chodzi.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie w moim guście :)
    agnieszka-gromek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, fani historii zawsze mają najgorzej :) Bardzo wyczerpująca recenzja! Serdecznie gratuluję. Chętnie przygarnę tą książkę;]

    OdpowiedzUsuń

.... Pozostaw po sobie ślad na jednej z Zakurzonych Stronic.Każdy, nawet najmniejszy sprawi, że się uśmiechnę...

***

PS Komentowanie anonimowe jest możliwe tylko w weekendy. Spam, propozycje obserwacji, reklamowanie swojego bloga w inny sposób niż podanie odnośnika pod komentarzem ląduje w koszu. Do spamowania jest osobna zakładka, a ja spam czytam. Zachowujmy porządek na swoich blogach!